Robert Sadura Antilą 26 po Zatoce i Zalewie (lipiec 2009)

Jest to relacja żeglarza, który dotychczas samodzielnie żeglował tyko po jeziorach i po raz pierwszy odważył się wybrać na morze.

Wypływamy na Zalew
W lipcu 2009 roku spędziłem 2 tygodnie na jachcie, żeglując po Zalewie Wiślanym i Zatoce Gdańskiej. Wyruszyliśmy z żoną Danusią i młodszą córką Magdą w trójkę z Elbląga rzeką Elbląg do Zalewu, mijając po drodze jeden most zwodzony. Przy wyjściu na Zalew okazało się, że wieje tam wiatr wschodni 5-6 B i jest krótka, spieniona fala. Przezornie, czując coraz silniejszy wiatr, jeszcze na rzece zarefowałem grota. Zmniejszanie powierzchni żagla o „zwyczajnym” systemie refowania na zafalowanym akwenie to praca, której najlepiej uniknąć, robiąc to wcześniej jeśli jest taka możliwość, zwłaszcza z „delikatną” załogą na pokładzie.

Jacht - Antila 26
- kabinowy slup balastowo – mieczowy, o długości 7.80 m wyczarterowałem w znajomej firmie, dla której jestem stałym klientem. Jacht został wyposażony do pływania przybrzeżnego po wodach morskich. Na początku obawiałem się nieco jego mazurskiego rodowodu w konfrontacji z falą na akwenach morskich. Duża wysokość wewnątrz (a przez to wysoka wolna burta), duży, wygodny kokpit, szeroka, otwarta rufa – taka budowa zapewnia dużo miejsca i wysoki komfort. Pomimo tego jacht zachowywał się statecznie, nawet przy silniejszych podmuchach. Życzyłbym sobie tylko mniejszych sił na rumplu sterowym w takich warunkach. Kierunek wiatru – wschodni zasugerował nam efektywny kierunek żeglowania północno-zachodni, czyli do Kątów Rybackich, do których dotarliśmy po 3 godzinach.

Do Krynicy Morskiej
Drugi dzień pokazał całe piękno krajobrazu Zalewu Wiślanego. Płynęliśmy do Krynicy Morskiej. Było słonecznie i spokojnie. Po południu wzrosło zachmurzenie i otrzymaliśmy (SMS-em) ostrzeżenie o burzy, która na szczęście nas ominęła.

Krynica - Tolkmicko - Krynica
Trzeciego dnia zrobiliśmy wycieczkę z Krynicy do Tolkmicka oraz z powrotem do Krynicy. W Tolkmicku dołączyła do nas Asia – moja starsza córka. Była upalna pogoda i przez całe popołudnie zbierało się na burzę, o czym również ostrzegały SMS-y zamówione na portalu zagle.pogodynka.pl. Tym razem trudne warunki dopadły nas tuż przed wejściem do portu w Krynicy. W ciągu kilkunastu minut zrobiło się 7B i dosyć wysoka lecz krótka, spieniona fala. W porcie słabo osłoniętym od wiatrów południowych bardzo trudno było manewrować jachtem spychanym przez silny wiatr. Moc silnika wynosiła 6KM – chciałoby się mieć więcej w takich warunkach, ale na szczęście silnik był umieszczony w studzience i na fali śruba nie wyskakiwała z wody. Próbowałem wykonać manewr dojścia burtą do nabrzeża w basenie jachtowym, ale spychany silnym wiatrem zrezygnowałem z tego pomysłu aby uniknąć kolizji ze stojącymi tam jachtami. Dlatego doszedłem burtą do wysokiego mola obłożonego oponami, lecz całkowicie nieosłoniętego – dokładnie na wprost wejścia do portu. Miałem ten komfort że nie było innych statków w tym miejscu. Prawdopodobnie było to nabrzeże dla floty pasażerskiej, a wchodząca prosto z zalewu fala silnie kołysała jachtem, dlatego najlepiej było się stamtąd przemieścić. Wyskoczyliśmy na keję i trzymając jacht rękami oraz broniąc go przed rozkołysem przeciągnęliśmy za pomocą cum wzdłuż kei. Miejsce było osłonięte, aczkolwiek płytkie, w głębi najdalszego basenu portowego.

Wichura trwała przez pół godziny, po czym się uspokoiła i można było jeszcze tego samego dnia pójść nad morze. Wracając znad morza do portu „delektowaliśmy się” atmosferą nadmorskiego uzdrowiska, której nieodłącznymi elementami są: głośna muzyka, zapach grilowanych kiełbasek i kolorowy tłum przelewający się po uliczkach między morzem i zalewem.

Krynica - Frombork
Następnego dnia popłynęliśmy do Fromborka. Była ładna pogoda, dobre warunki i przyjemne żeglowanie. Również ostrzeżenie przed burzą, ale i tym razem nas nie dopadła. We Fromborku obowiązkowe zwiedzanie katedry, murów obronnych i udział w seansie astronomicznym. W porcie udało się załatwić prąd przy kei.

Frombork - Kąty Rybackie
Następny etap to rejs z Fromborka do Kątów Rybackich. Dodatkową atrakcją tego etapu było żeglowanie we mgle, która przyszła przy ładnej pogodzie nie wiadomo skąd i widoczność spadła do 50 m. Nieocenionym narzędziem okazał się GPS (Garmin Nuvi 550), który trzymałem w kieszeni i w każdej chwili mogłem sprawdzić położenie na mapie i kierunek w którym należy płynąć. Najpierw warto wprowadzić sobie punkty POI, tzn. w tym przypadku współrzędne znaków nawigacyjnych i wejścia do portów.

Kąty Rybackie - Szkarpawa - Wisła - Martwa Wisła - Marina Gdańsk
Kolejnym celem naszego rejsu był udział w paradzie żaglowców. Do tego konieczne było przemieszczenie się na Zatokę Gdańską. Wybraliśmy żeglugę Szkarpawą, następnie krótki odcinek Wisłą dalej Martwą Wisłą i do Gdańska. Jest to cały dzień płynięcia na silniku, ale i bardzo ciekawy szlak na którym mijamy mosty zwodzone oraz dwie śluzy. Na szlaku mogłem nacieszyć się spotkaniami z różnymi gatunkami ptactwa wodnego. Takie beztroskie płynięcie usypia czujność, czego i ja doświadczyłem wpływając w bujną roślinność wodną, co wymagało usuwania wodorostów i żyłek wędkarskich ze śruby. Była przepiękna pogoda, więc wybrałem opcję kąpieli w Szkarpawie i nurkowania zamiast wyjmowania silnika ze studzienki.

Po dopłynięciu do Gdańska zacumowaliśmy w Marinie Gdańsk, gdzie znalazło się dla nas jedno, ostatnie miejsce. Marinę Gdańsk warto odwiedzić. Jest pięknie położona na zabytkowej starówce a płynie się do niej mijając słynny żuraw i zabytkowe kamienice. W Gdańsku dołączył do nas nowy członek załogi: Tomek, kapitan jachtowy, który żeglował z nami przez 2 następne dni. Z takim załogantem raźniej jest stawiać pierwsze samodzielne kroki na morzu.

Marina Gdańsk - Chałupy
Następnego dnia rano wypłynęliśmy z Gdańska poprzez kanał portowy i skierowaliśmy się na północ – do Chałup. W Chałupach Tomek odebrał swojego syna i jego kolegę z obozu surfingowego. Możliwość dopłynięcia do przystani w Chałupach zawdzięczamy mieczowej konstrukcji jachtu. To umożliwiło przedarcie się przez szerokie mielizny.

Chałupy - Gdynia
. Parada żaglowców.
Następnego dnia wyruszyliśmy do Gdyni na paradę żaglowców (był 5 lipca 2009 r.). To przepiękne święto żeglarstwa – tym razem odbyło się nad naszym morzem. Pośród paradujących żaglowców płynęło mnóstwo jachtów, łodzi i kutrów (przystosowanych dla turystów) najprzeróżniejszej wielkości i typu. Pogoda była wymarzona, wiatr spokojny. Tomek stanął za sterem, a ja mogłem się oddać drugiemu mojemu hobby – fotografii. Polowanie z obiektywem na żaglowce pochłonęło mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłbym pewnego faktu, gdy Tomek krzyknął do mnie: „Robert! Porywają ci córkę”. Obejrzałem się i ze zdziwieniem spostrzegłem, że Asia już siedzi roześmiana w pontonie z silnikiem, który podpłynął do naszego jachtu, w towarzystwie kilku młodych ludzi. Okazało się, że koledzy Asi też brali udział w paradzie i będąc z nią w kontakcie telefonicznym odnaleźli nasz jacht. O takiej imprezie marzy chyba każdy żeglarz. Moje dziewczyny też były w swoim żywiole pozując i fotografując się na tle żaglowców. Po południu odstawiliśmy Tomka i chłopaków do Sopotu, a następnie popłynęliśmy do Gdyni, gdzie czekała na nas Asia, pozostawiona tam przez załogę pontonu.

Gdynia - Hel
Następnego dnia popłynęliśmy z Gdyni na Hel. Dla mnie to historyczne wydarzenie, bo pierwszy samodzielnie prowadzony etap na morzu. Żeglowanie trwało 3 godziny. Na ogół było spokojnie – 3-4B, półwiatr. Wymarzona pogoda jak na pierwszy samodzielny rejs na morzu. W pewnym momencie wzmógł się wiatr i fala oraz pojawiła się mgła, która znacząco ograniczała widoczność. Ale po krótkim czasie pogoda się poprawiła i znowu było ładnie. Na Helu po spożyciu obfitego posiłku mieliśmy możliwość obejrzenia pokazu karmienia i zdolności fok. Jak dobrze, że miałem ze sobą teleobiektyw o ogniskowej 450mm (wartość przeliczona na format małoobrazkowy). Dzięki temu udało się zrobić piękne i ciekawe zdjęcia. Po pokazie udaliśmy się na plażę, aby obejrzeć morze i słynne działa helskie.

Następnego dnia rano odwiedził nas bosman portu i wyraził swoją dezaprobatę w związku z brakiem jakichkolwiek oznaczeń na jachcie (nazwa, numer rejestracyjny), które przy żeglowaniu na morzu powinny być namalowane. Bosmana poinformowała o tym fakcie straż graniczna, która nie była w stanie nawet zanotować nazwy naszego jachtu. Drugim powodem niezadowolenia bosmana był fakt nie zgłoszenia wejścia do portu. Na szczęście bosman uznał nasze wytłumaczenia i obietnicę, że numery jachtu zostaną namalowane gdy tylko powrócimy do bazy w Górkach Zachodnich i od tej pory będziemy już zgłaszać nasze wejścia i wyjścia w polskich portach morskich.

Hel- Jastarnia
Następnego dnia pożeglowaliśmy do Jastarni. Był to krótki lecz ciekawy etap wzdłuż ośrodka wypoczynkowego prezydenta, gdzie do brzegu nie wolno podpływać na kilometr. Pogoda była piękna, łagodny wiatr z kierunku baksztag. Jednak cały czas zbierało się na burzę, która nadchodziła z zachodu i przed którą było ostrzeżenie. Burza dopadła nas w czasie wchodzenia do portu, który na szczęście był osłonięty od zachodnich wiatrów. W porcie nie ma miejsca dla gości przy Y-bomach, więc musieliśmy zadowolić się cumowaniem przy burcie kutra, przez którego pokład przechodziliśmy każdorazowo wychodząc na ląd. Ciekawostką w porcie był zatopiony przy głównej kei statek, na którym widniał wyraźny napis: Hotel. W Jastarni spędziliśmy 2 dni, stojąc z powodu zbyt silnego wiatru i deszczu. Ale warto było pochodzić po uliczkach pełnych wczasowiczów, sklepów i wszelkich atrakcji. Można tam korzystnie nabyć upominki w postaci srebrno-bursztynowej biżuterii. Ale największą atrakcją tego kurortu jest morze i zatoka.

Jastarnia - Gdynia - Górki Zachodnie
Kolejnego dnia musieliśmy już wracać, aby następnego dnia rano zdać jacht w Górkach Zachodnich (obecnie południowa dzielnica Gdańska). Szczęśliwie pogoda się poprawiła umożliwiając nam dalsze żeglowanie. Wypłynęliśmy więc rano, biorąc kurs prosto na Górki Zachodnie. Początkowo była to spokojna żegluga na żaglach, jednak po godzinie płynięcia zrobiły się dosyć trudne warunki (silny wiatr, fala 2 m). Postanowiłem odbić na zachód, aby schronić się w Gdyni. Nie był to optymalny kierunek ze względu na wiatr, jednak wolałem znaleźć się w pocie schronienia. Zapewne łatwiej i bliżej byłoby odwrócić się i poszukać schronienia na Helu, ale musiałem zbliżać się do Gdańska. Włączyłem więc silnik i pod wiatr i falę, płynęliśmy w kierunku Gdyni do której było 15 kilometrów. Przez cały czas widziałem Sea Tower – można by rzec, że paskudny wieżowiec, ale wspaniały punkt nawigacyjny. To był długi etap naszej żeglugi. Jachtem rzucało na falach. Pomimo wysokich obrotów silnika GPS momentami pokazywał prędkość 0, a takiej prędkości należy unikać przy większym zafalowaniu.

W Gdyni zrobiliśmy godzinny odpoczynek, uzupełniliśmy paliwo i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Wiatr osłabł w międzyczasie i zmienił kierunek. Teraz mieliśmy go pomiędzy kątem martwym i ostrym bajdewindem, i fale już były mniejsze. Na halsówkę nie było już czasu. Do Górek Zachodnich dopłynęliśmy wieczorem, płynąc na silniku wspomaganym niekiedy przez fok.

Zalew Wiślany - podsumowanie
Podsumowując, żeglowanie na Zalewie Wiślanym posiada swoją specyfikę. Przy słabej przejrzystości powietrza nie widać na odległym brzegu szczegółów, a ponadto jest płytko, trzeba więc prowadzić nawigację, zwłaszcza gdy się nie zna akwenu. Na szczęście jest sporo znaków nawigacyjnych. Zalecam posiadanie map nawigacyjnych i GPS. Charakterystyczny dla tego akwenu jest niemal całkowity brak jachtów (jakże inaczej niż na Mazurach). Tutaj inne pojedyncze jachty widać gdzieś na horyzoncie i w niczym nie przeszkadzają, zwłaszcza w halsowaniu, a żegluga odbywa się długimi halsami (kierunek wiatru jest w miarę stabilny w skali jednego dnia). To, co zmusza do zwrotów, to sieci, które napotyka się bardzo często, zwłaszcza we wschodniej części Zalewu. Infrastruktura w portach pozostawia wiele do życzenia: z łazienki z prysznicem udało nam się skorzystać jedynie w Kątach Rybackich. Prąd na kei – najczęściej go nie ma, a jeżeli już - to jest zbyt daleko aby dosięgnąć przedłużaczem 50 m. Wody na kei nie spotkałem. Do portów daje się przybić łatwo – jest luźno, jednak już zejście na ląd gdzieniegdzie wymaga zręczności (np. w porcie w Kątach Rybackich gdzie keja od strony zachodniej jest chyba dopiero w planach...).

Zatoka Gdańska - podsumowanie
Zatoka Pucka i Gdańska to już jest morze, chociaż osłonięte. Daje to możliwość jeszcze dłuższych halsów. Jednak warunki pogodowe potrafią się zmienić w krótkim czasie i z leniwej żeglugi wspomaganej silnikiem potrafi się nagle zrobić żeglowanie przy 6B i dosyć wysokiej, krótkiej fali. Moja rodzina i osoby zaproszone, które brały udział w niektórych etapach, odebrali ten rejs jako wspaniałą przygodę. Żona i starsza córka (22 lata) stwierdziły, że było znacznie fajniej niż na Mazurach. Młodsza córka (17 lat) wolałaby jednak Mazury, bo na Sasance w łatwiejszych warunkach nie trzeba się siłować z rumplem, a jachtem łatwiej się steruje. Dla mnie ten rejs dostarczył znacznie więcej doświadczeń i przygód, których przeżywanie i pokonywanie daje tak dużo satysfakcji.

Robert Sadura, lipiec 2009

Odpowiedzi

Dodaj nową odpowiedź